sobota, 3 września 2016

VI Złoczewski Bieg Po Węgiel

           
        Sobota, godzina ósma, już dawno się tak nie czułem. Mowa oczywiście o poranku przed startem, a ostatnio mogłem tego doświadczyć miesiąc temu, choć to i tak był tylko jeden start. To jest mój pierwszy poważny biegowo rok, mało startów, za to wyselekcjonowane i wybrane tak, by z roku na rok być jeszcze lepszym i pokonywać swoje kolejne wyznaczone cele. Czas więc przystąpić do porannej rutyny.             
Do Złoczewa wybieram się trzeci rok z rzędu. Choć poprawniej byłoby napisanie do… Stolca, gdyż w tym roku po raz pierwszy to tam został zorganizowany bieg. Zmieniono nieco dystans z niecałych pięciu kilometrów do siedmiu i pół. Większość trasy biegła asfaltem, co zawsze sprzyja prędkości jaką można osiągnąć. Sporą zmianą była sama organizacja biegu. Za BRAK wpisowego otrzymaliśmy bardzo dobrze zabezpieczoną trasę, każde skrzyżowanie było obstawione przez strażaków, w kilku punktach można było dostać wodę. W końcu zrobiono ciekawsze medale co zawsze jest lepszą pamiątką niż taki zwykły, śmieciowy… Każdy uczestnik otrzymał też bawełnianą pamiątkową koszulkę z podobizną Osła ze Shreka i napisem „Daleko jeszcze?!”. Ciekawym rozwiązaniem było też trzymanie wstążki na mecie nie tylko dla zwycięzcy biegu, przez co każdy mógł poczuć się jak zwycięzca, a tak też przecież było.            
          Przez piętnaście tygodni ciężko pracowałem na treningach, choć przede mną jeszcze trzy, na szczęście nieco lżejsze. Wszystko w drodze do wyznaczonego celu czyli maratonu w Warszawie 25 września. Nim tam jednak dotrę czeka mnie postawiony wcześniej ambitny wrzesień. Dziś w Złoczewie, Stolci?, zrobiłem jeden kroczek z pięciu. Był to krok przełomowy, gdyż startując w Złoczewie trzeci rok z rzędu, w końcu pobiegłem tak, jak bym sam chciał. W poprzednich krótszych edycjach tempo biegu wynosiło kolejno 4’45”, 4’28”. W tym nastąpił przełom, 4’18” na dłuższym dystansie co dało mi siódme miejsce w tym kameralnym biegu. Trenując do maratonu trenujemy głównie wytrzymałość, nie prędkość, która jest tak potrzebna na krótszych dystansach. Tym bardziej cieszy mnie fakt, że udało mi się pobiec na tyle szybko, by czuć zmęczenie, widzieć znaczną poprawę, ale i mieć jednocześnie jeszcze lekki zapas. Bieg i swój 1/5 małych kroczków muszę uznać za bardzo udany. Krok drugi wykonam jutro w Zduńskiej Woli, o ile nie wykończy nas pogoda… A teraz czas na relaks i ognisko!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz