piątek, 7 kwietnia 2017

Dębno Maraton - koniec Korony Maratonów Polskich

Start w Dębnie odbił trwały ślad na mojej psychice biegowej i na pewno przyczyni się jeszcze do wielu sukcesów. Nie mogę go jednak zaliczyć do udanych. Nie chodzi mi tu o organizację i całą otoczkę biegu do której naprawdę nie można mieć żadnych zarzutów. No może poza startem o godzinie 11. Raczej mam tu na myśli własne startowe niepowodzenie.
Wpływ na zły start mogą mieć czynniki zależne od nas i te na które wpływu nie mamy. Po przeanalizowaniu wszystkiego doszedłem do wniosku, że w moim wypadku oba te elementy przyczyniły się do nieudanego biegu.
Zacznę od tego, że plan pod Dębno był pierwszym tak poważnym planem, który wymagał ode mnie naprawdę sporo zaangażowania, poświęcenia czasu i włożenia ogromu wysiłku. Treningi zacząłem już pod koniec listopada. Każde wyjście na trening było po godzinie siedemnastej, po ciemku i w niskich temperaturach. Najbardziej cierpiała psychika, która strasznie tęskniła za bieganiem za dnia. Parę treningów odpuściłem co jest normalną rzeczą. Niemniej wykonałem blisko 80% planu i byłem naprawdę zadowolony i czułem się przygotowany. Pod względem treningowym nie mam sobie więc nic większego do zarzucenia.
Moim sporym problem w ostatnich miesiącach było odżywianie się. Na starcie maratonu stanąłem kilka kilogramów cięższy nić zawsze, choć nie czułem się przez to powolniejszy czy też jakiś ograniczony. Samo odżywianie tuż przed startem też nie poszło najlepiej. Na dziesięć minut do wystrzału startera odczuwałem najzwyklejszy głód. Prowiantowo też się nie przygotowałem, stosując technikę z poprzednich startów, gdzie odżywiałem się tylko tym co napotkałem na trasie.
Czas przejść do czynników niezależnych ode mnie. Tutaj należy wspomnieć, że umocniły one tylko to co się potem zdarzyło. Przez złe odżywianie, głód i brak przygotowania żywieniowego niemiałem zwyczajnie sił i energii na pokonanie dystansu maratońskiego w założonym czasie. Choć wydolnościowo i treningowo byłem przygotowany. Cały ten proces nasilił się przez pogodę. Zbyt gwałtowny skok temperatury w ostatnich dniach dał mi się mocno we znaki. Przed samym startem już czułem się dziwnie. Po osiemnastym kilometrze zacząłem mieć lekkie zawroty głowy. Natomiast po dwudziestym trzecim musiałem przejść do marszu. Niestety, wszelkie marzenia o wyznaczonym przez siebie czasie w tym momencie zniknęły. Pozostałem sam na sam z najgorszym koszmarem, czyli myślami. Towarzyszyły mi one przez resztę dystansu podpowiadając żebym zakończył tę mordęgę. Nie miałem kompletnie sił, były momenty że ledwo powłóczyłem nogami. Nie poddałem się i po ciężkich i nierównych zmaganiach dotarłem do mety.
Mam sobie naprawdę sporo do zarzucenia. Po biegu byłem załamany i wykończony. Jeszcze nigdy tak źle się nie czułem po dotarciu na metę. Po wielu miłych słowach i ochłonięciu troszeczkę się uspokoiłem. Włożony trud w treningi nie zniknie, przy odpowiednim treningu wszystko jeszcze pięknie zaowocuje. Już wiem, że potrafię się fizycznie przygotować, teraz pozostaje dogranie tej całej otoczki. Należy pamiętać, że dystans maratoński nie bez powodu jest nazywany królewskim. Samo dotarcie na metę jest sukcesem.
Dodatkowym powodem ku radości było zwieńczenie Korony Maratonów Polski, czyli pokonanie pięciu największych maratonów (Warszawa, Wrocław, Kraków, Poznań, Dębno) w ciągu 24 miesięcy. Teraz wiem, że gdybym miał zacząć od nowa koronę to zwyczajnie bym jej zrobił. Jakiś ogromny sukces to nie jest, ale włożony trud i pieniądze są spore. Cała logistyka tego przedsięwzięcia zajmuje naprawdę sporo czasu, a pod uwagę trzeba jeszcze wziąć przygotowania treningowe.
Dębno Maraton na pewno pozostanie na długo w mojej pamięci i wyciągnę z niego sporo dobrego.
Poniżej podsyłam ciekawy artykuł mówiący o Koronie Maratonów Polski - https://trenerbiegania.pl/blog/ile-kosztuje-korona-maratonow-polskich

wtorek, 21 marca 2017

II Leszczyński Półmaraton Duda-Cars

Mamy nowy rok, czyli nowe wyzwania i cele, które chcielibyśmy zrealizować. Jednym z moich postanowień jest pisanie relacji bez jakichkolwiek przerw jak to się ostatnio zdarzyło. Wpływ na to miało sporo czynników do których nie ma co za bardzo wracać. Czas skupić się na tym co jest teraz. A co mamy? Końcówkę marca i dopiero pierwszy start w tym roku! Oho, ktoś tu biegowo dojrzewa. Nieskromnie powiem, że tak. Zacząłem wybierać tylko takie starty, które: a) są uprzedzone wieloma wyrzeczeniami i litrami potu wylanego na treningu, b) są to wyjazdy iście towarzyskie w gronie rodziny biegowe w celu polepszenia integracji. Pierwszy start w tym roku należy do tej pierwszej grupy. Choć należy zaznaczyć, że nie jest to start docelowy, a jedynie przystanek i test przed takowym biegiem. Mowa o Lesznie, a dokładniej II Leszczyńskim Półmaratonie Duda-Cars jak brzmi pełna nazwa. Start potraktowany jako test przed Dębnem, który już za dwa tygodnie i sprawdzeniem co i ile przyniosły ciężkie treningi z ostatnich miesięcy. Przyniosły sporo dodatkowego doświadczenia. Przede wszystkim dowiedziałem się, że zwyczajnie nie chce mi się startować już na ‘byle jakiej’ imprezie. Jeżeli już mam wydać pieniądze, a te na start obecnie są naprawdę nie małe, to ma mi to przynieść satysfakcje i radość. A ta ostatnio jest wtedy, gdy zrobię wiele by ten start wypadł jak najlepiej.
Leszno jak już pisałem miało być jedynie testem, ale byłe jednocześnie mocnym przetarciem i odzyskaniem świeżości po ciężkim planie, który naprawdę mocno mnie zmęczył. Na średnio daleki wyjazd wybrałem się z Sebastianem. Wyjeżdżaliśmy pełni obaw, dzień zapowiadał się wietrznie co mogło nam mocno pokrzyżować plany. Po ponad dwóch godzinach jazdy, Leszno przywitało nas ku naszemu zaskoczeniu miłym odczuwalnym ciepłem, słońcem i znikomym wiatrem. Idealna pogoda, nie ma co! Kurde, nawet nie będzie ewentualnej wymówki… Miałem konkretny plan czasowy który chciałem w Lesznie zrealizować, ale za bardzo nie wiedziałem czy dam radę go osiągnąć i jakim nakładem sił. Tym celem była granica godziny i trzydziestu pięciu minut. Z takim też nastawieniem ustawiłem się na starcie. Ruszyłem spokojnie, musiałem sam nieco siebie hamować. Sebastian zaczął znikać mi z oczu wśród pozostałych biegaczy, natomiast ja jak po sznurku zwanym własnym celem, realizowałem i pokonywałem kolejne kilometry. Szło fantastycznie, biegło się wręcz idealnie. Startowa pogoda, równa i dobrze przygotowana trasa, piękne miasto – nic tylko biec.
Półmaraton w Lesznie składał się z dwóch równych pętli. Zaczynał i kończył się w centrum rynku wśród poniemieckiej architektury. Jedynym elementem na który można by coś zgonić to bruk, który naprawdę wymęczył chyba wszystkim równo nogi. Wracając do samego biegu, systematycznie co pięć kilometrów starałem się nieco zwiększaj swoje tempo. Tak też robiłem. Po 13 km udało mi się wyprzedzić Sebastiana i biegłem dalej swoim rytmem z bardzo optymistycznym nastawieniem. Nie obyło się jednak bez lekkiego kryzysu na 19 km. Standard, przecież zbyt łatwo nie może być prawda?
Podsumowując był to jeden z moich najbardziej udanych startów. Nie dość, że będę bardzo mile wspominać Leszno jako naprawdę piękne i zadbane miasto, to jeszcze mają szybką trasę, co sam mogę potwierdzić. Ostatecznie na metę wbiegłem z wynikiem 1:34:01. Daje to naprawdę ciekawy obraz przed całym sezonem. Miejmy nadzieje, że ciężko przepracowana zima się zrekompensuje. Pierwszy pozytywny zalążek już mamy!