czwartek, 30 kwietnia 2015

Nie samym bieganiem człowiek żyje

Ostatni dzień kwietnia, za oknem piękna pogoda. No może poza wiatrem, tak to byłaby idealna. Maraton za mną, I Sieradzki Cross Towarzyski również, więc należałby mi się troszeczkę odpoczynku, na który oczywiście zasługuje. Lecz nie należę do osób, które potrafią długo usiedzieć bezczynnie na tyłku nic nie robiąc. Kolejny start zaplanowany mam na 23 maja, a będzie to 13. Bieg Ulicą Piotrkowską Rossmann Run. Życiówka na 10km już jest dawno nieaktualna i trzeba ją stanowczo zaktualizować. W miniony poniedziałek wdrożyłem w czterotygodniowy na złamanie granicy 45 minut, choć oscyluje bliżej granicy 44 minut. Ale wracając do tego pięknego dnia i mojej niemożności usiedzenia na tyłku. Dzisiaj nie mam w planie treningu, dopiero jutro. Postanowiłem wykorzystać dzień i wyciągnąłem swoją kolarzówkę, którą swego czasu dostałem od przyszłego szwagra za friko. Wydałem dosłownie stówkę na pomalowanie, powymienianie trochę podzespołów u mam super szosówkę. Wiatr niestety dzisiaj strasznie był uciążliwy, oczywiście gdy jechało się mu prosto w twarz. Zrobiłem 10km dla rozruszania i dochodzę do wniosku, że... fajnie by było tak biegać :)

PS. Oficjalnie dzisiaj ruszył fan page :) https://www.facebook.com/jedrekbiega


poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Nietypowe urodziny w parku

Nadszedł ten długo wyczekiwany dzień, czyli 25 kwietnia. Oficjalnie od samego rana przystępujemy do prac organizatorskich I Sieradzkiego Crossu Towarzyskiego!
Co tu dużo mówić, każdy z nas dołożył wszelkich starań żeby te zawody na długo utkwiły w pamięci zawodników. 
Na stadionie wraz z Sebastianem zjawiamy się ciut po godzinie 8 rano i od razu przystępujemy do pomocy. Rozwieszam napis START, rozkładamy stoły, przenosimy pakiety i inne tego typu rzeczy. Start imprezy zaplanowany był na godzinę 12. Około 20minut przed, zaczęli zbierać się ludzie na trasie, a w moim sercu zaczęło robić się ciepło. Jednak organizujemy bieg pierwszy raz, lekki stresik jest. Punkt 12 prawie 150 uczestników ruszyło na trasę. Mnie została przypisana funkcja zapisywania przerw zawodników wraz z godziną i ilością okrążeń, ich powrót oraz ukończenie i wręczenie medalu. Pełniłem tę funkcję na zmianę z Tomkiem Kłosem, a pomagały nam dodatkowo Kamila i Ola. Około godzinę po starcie zaczął się niezły tłok. Sporo ludzi schodziło odpocząć i sporo skończyło już swój bieg. Osobiście na trasę wyruszyłem jakoś około godziny 14 i zrobiłem sobie szybką dychę w czasie lekko ponad 51 minut, następnie po przerwie dokręciłem 2km razem z Kacprem.  Gdy wszystko ogarnąłem to postanowiłem pozającować Monice, która leciała dzisiaj na wynik i widziałem, że ma lekki kryzys. Dołączyłem do niej bodajże na jej 34km i biegłem z nią do końca, do 46km. Starałem się przez ten cały czas gadać, nawet jakieś pierdoły, żeby tylko skupiła się na tym, że da rade. No i dała, to jest babka! Jeszcze raz gratulacje! Zajęła 3 miejsce w kategorii kobiet, Żaneta (50km wow!) drugie, a Mario zajął drugie miejsce wśród mężczyzn przebiegając 54km!
Do domu wróciłem ciut po godzinie 19 mega zadowolony z imprezy. Wziąłem szybko prysznic i… Nie, nie było czasu na odpoczynek. Przywdziałem marynarkę i pojechałem z rodzicami na 18tkę mojej kochanej kuzynki. I tak bawiąc się i tańcząc wróciłem do domu po godzinie 2 w nocy dnia następnego. Na Crossie przebiegłem 24km, a wraz z imprezą myślę, że wyszedł mi ‘maraton’. Co w tym wszystkim najciekawszego? Dzień I Sieradzkiego Crossu Towarzyskiego był dniem moich 21. urodzin. Przyznam szczerze, że były to moje najpiękniej spędzone urodziny. Dziękuję kolegom i koleżankom z grupy za ten dzień! 
PS. Zaczepiałem innych uczestników na trasie i każdy chwalił bieg. Z późniejszych relacji i komentarzy, które pojawiały się następnego dnia, tylko utwierdziłem się w przekonaniu o tym, że wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Za rok będzie jeszcze lepiej!
PS 2. Zdjęcia i wyniki z Crossu na https://www.facebook.com/sieradzkicross?fref=ts








poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Biegowa matura, czyli debiut w maratonie

W życiu chyba każdej biegacza nadchodzi moment, gdy chce osiągnąć coś więcej, przejść na kolejny poziom. Chęci na zdanie ‘biegowej matury’ były już dużo wcześniej, lecz dopiero teraz udało mi się podejść do egzaminu, ale po kolei.
Jeszcze w roku 2014 postanowiłem zapisać się na Łodź Maraton Dbam o Zdrowie, który miał być rozegrany 19 kwietnia roku następnego. Długo się nad tym jakoś nie zastanawiałem. Teraz tylko wypadałoby się jakoś zacząć przygotować, tak więc już od 5 stycznia rozpocząłem plan przygotowawczy. Niestety już pod koniec stycznia wypadły mi prawie trzy tygodnie treningów przez kontuzję, a mianowicie stan zapalny w stopy. Nie mogłem sobie do końca poradzić z tym bólem, a fakt, że maraton jest coraz bliżej jeszcze bardziej mnie dobijał… Następnie na początku marca zaczęły się problemy z piszczelem, z którym uporałem się w niecałe dwa tygodnie, a dzięki pomocy Moniki ból już zniknął na dobre.
Przygotowania do maratonu jak widać miały swoje wyżyny i niziny. Mimo to robiłem wszystko, by przed maratonem być gotowy w 100%. Odpowiednia dieta, dodatkowe ćwiczenia wzmacniające i pozytywne nastawienie. To wszystko miało sprawić, że spróbuje w debiucie polecieć na pogranicze czterech godzin. Jak się później okazało ‘egzamin’ był trochę trudniejszy niż się spodziewałem.
Tydzień przed startem zachorowałem – temperatura, osłabienie. No kurde, znowu coś… Nie będę tu na nic zganiał, ale na starcie na pewno mogłem odczuwać skutki osłabienia choroby, nic na to nie poradzę.
Taktyka zakładała, że przez cały dystans lecimy razem z Kacprem z lekko narastającym tempem. Wszystko szło pięknie, żadnego dyskomfortu i innych przeciwwskazań. Wiatr na trasie i jednak mocno pofałdowana trasa łódzka dawały się trochę we znaki. Przy 32km oglądając się za siebie zauważyłem, że Kacper jest już trochę za mną. Nie chciałem się zatrzymywać, bo wiedziałem, że będę miał problem z ponownym ruszeniem, a i dobrze wiedziałem, że Kacper nie będzie mi miał tego za złe, więc pobiegłem dalej. Tak biegłem jeszcze z zającami na 4 godziny aż do 34km, wtedy to zaczął się prawdziwy biegowy test. Musiałem się zatrzymać i maszerować. Ściana, którą znałem tylko z opowieści. Można o tym mówić tysiące godzin, a i tak nie będziemy wiedzieć co to tak naprawdę jest, dopóki sami tego nie zaznamy. Szedłem i biegłem pół na pół. Miałem multum myśli w głowie, oczywiście tych złych. Około 38km kryzys poniekąd udało się zażegnać. Siły mi wróciły na tyle, że mogłem znów biec w granicach tempa 6’40. W momencie, gdy chciałem się poddać miałem dosyć tego wszystkiego. Lecz, gdy na spokojnie pokonałem tę przysłowiową ścianę chciałem ukończyć bieg z uśmiechem na twarzy. Rozmawiałem z ludźmi, tymi na trasie i tymi którzy dopingowali. Już nie szedłem, a biegłem i uśmiechałem się, myśląc o tym, że za chwilę zostanę maratończykiem. Czas odgrywał już drugorzędną sprawę.
Ostatnie metry, już widzę znajome twarze, które do mnie krzyczą. Koledzy i koleżanki z grupy robią mi zdjęcia, a ja dowiaduje się o tym dopiero po biegu. Kompletnie nie wiedziałem co się dookoła mnie dzieje, bo już myślałem tylko o tym, że zaraz wbiegnę do Atlas Areny. Emocje szargały mną niemiłosiernie, a parę kropli łez w tunelu pojawiły się ze szczęścia. To było cudowne uczucie i mam nadzieję, że uda mi się go jeszcze kiedyś doświadczyć. Dziękuję wszystkim, którzy ze mną byli i mnie wspierali, fizycznie i mentalnie. 4:18:51 włączając w to trochę marszu to i tak jak dla mnie rewelacyjny wynik na debiut. Wiem tyle, że to nie jest mój ostatni maraton. Nabrałem jeszcze większego szacunku do tego dystansu i na pewno podejmę jeszcze z nim rywalizację.
Do zobaczenia!




sobota, 11 kwietnia 2015

"Przedmaratonówka"

Dawno nic nie pisałem. Za nami święta wielkanocne przez co i dieta trochę na tym ucierpiała.
Przejdźmy do spraw bieżących. Do maratonu zostało 8 dni i wzięła mnie 'przedmaratonówka', czyli temperatura, bóle mięśni i ogólne osłabienie. Ech... Ale nie dam się! Już od wczoraj zacząłem ostrą walkę z choróbskiem.

Zaczynamy od standardowego zestawu uderzeniowego. Aspiryna, rutinacea i hurtowe dawki witaminy C. Dodatkowo sos pomidorowy, to już tak pod sam maraton, a nie walkę z chorobą :)

Następnie do działania wzywamy napar z imbiru z cytryną i miodem. Maraton się mnie zwyczajnie zaczyna bać i wysyła przed szereg jakieś wirusy, ale nawet nie wie, że nie ma ze mną żadnych szans. To mnie nie powstrzyma :)! Zaraz wszystko pijemy i wygrzewamy się w wyrku.

Dla poprawy humoru kupiłem sobie w outlecie Adidasa nowe buty. Byłem w Decathlonie po spodenki na maraton i nie wiedzieć czemu wszedłem do outletu... no i mym oczom ukazały się one w super cenie. No nie mogłem się powstrzymać i musiałem rozbić swoją skarbonkę... Ale i tak miałem za jakiś czas kupować buty, więc przydadzą się na pewno :)


Jeszcze tylko skarpetki kompresyjne, ostatnie odliczanie i ruszamy !!WISH ME LUCK!!