sobota, 25 czerwca 2016

4. Nocny Wrocław Półmaraton

To już trzeci rok z rzędu kiedy wybieram się do Wrocławia na nocny półmaraton. To właśnie tam zaczęła się moja przygoda z bieganiem na tym dystansie i to właśnie ten bieg zapadł mi w pamięci. Może ze względu na debiut, a może miała na to wpływ nietypowa jak na zawody pora dnia. Tym razem wybieramy się w bardzo licznym składzie, aż 15 osób w niebieskich barwach zamierzało podbijać nocą Wrocław i to bez przystanków w pubach i pobliskich knajpach. Każdy jechał z indywidualnym planem pozwalającym pobić swój rekord życiowy, osiągnąć na dany dzień swoje maksimum czy też zadebiutować i szczęśliwie ukończyć bieg. Za cel wziąłem sobie uzyskanie czasu z granicach własnej przyzwoitości, czyli poniżej godziny pięćdziesiąt. Pierwszą część roku przesiedziałem w domu bez trenowania, gdy pod koniec maja wszedłem na wyższe obroty zacząłem czuć się o niebo lepiej.

Bieg zaczął się o godzinie 22:00, a według organizatora na linii startu ustawiło się przeszło 10.000 biegaczy… ! Wraz z Sebastianem, Rafałem i Kacprem wspólnie zaczęliśmy ten bieg i wstępnie mieliśmy tak właśnie te zawody rozegrać, w kupie siła! (niemal dosłownie…). Biegło nam się dość przyjemnie i w równym tempie, choć mimo późnych godzin wieczornych na dworze panowała straszna duchota, a organizm w zatrważającym tempie pozbywał się z organizmu wody. Po dziesięciu kilometrach z peletonu wyrwał się Kacper, który tak też zaplanował sobie bieg we Wrocławiu. Wiatr w plecy i niech leci, ale do granicy 1:38 niech się nie zbliża! W okolicach 15km z Rafałem i Sebastianem stwierdziliśmy, że coś nam nie pasuje. Mianowicie, biegliśmy tempem 4’50” – 5’00”, a przed naszymi oczami pojawił się zająć z balonem 1’40”… Ktoś mi to jest w stanie wytłumaczyć? Chyba zbliżał się czas rui i nóżki już tak chętnie nie przebierały :)

W kupie siła! Od 17km zaczęliśmy mieć z Rafałem problemy żołądkowe. Jak wynikało z późniejszych rozmów ze znajomymi, prawie każdy odczuwał albo dyskomfort żołądkowy albo związany z kolką. Zwolniliśmy nieco tempo swojego biegu, a Sebastian czując się tego wieczoru dobrze, poleciał do przodu. Nie zależało nam z Rafałem jakoś strasznie na wynikach, a dla mnie był to po prostu dobry trening w drodze do Warszawy. Wbiegamy na metę niemalże w tym samym czasie 1:47:18. Nasze organizmy wylały z siebie chyba dobry litr jak i nie więcej potu… Staramy się uzupełnić braki i idziemy do samochodu się przebrać i ogrzać. Po takim wysiłku i rozgrzaniu organizmu, o tak późnej godzinie wieczornej bardzo łatwo się wyziębić. Czekamy na resztę ekipy, następnie GODZINĘ wyjeżdżamy z parkingu i jedziemy na zasłużonego Maca. Po raz kolejny udowadniam ile potrafię w siebie zmieścić żarcia.


Największym plusem wyjazdu jest liczna ekipa Sieradz Biega, kwintesencja biegania. Kolejną rzeczą która cieszy jest zajęte miejsce, 3000. na blisko 10.000 osób! Czas bardzo przyzwoity, a lekki niedosyt jest co świadczy tylko o tym, że treningi idą w dobrą stronę. Serdeczne gratulacje dla wszystkich, którzy ukończyli bieg, a przede wszystkim dla Grupowych debiutantów!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz