To już trzeci rok z rzędu kiedy wybieram się do Wrocławia na
nocny półmaraton. To właśnie tam zaczęła się moja przygoda z bieganiem na tym
dystansie i to właśnie ten bieg zapadł mi w pamięci. Może ze względu na debiut,
a może miała na to wpływ nietypowa jak na zawody pora dnia. Tym razem wybieramy
się w bardzo licznym składzie, aż 15 osób w niebieskich barwach zamierzało
podbijać nocą Wrocław i to bez przystanków w pubach i pobliskich knajpach.
Każdy jechał z indywidualnym planem pozwalającym pobić swój rekord życiowy,
osiągnąć na dany dzień swoje maksimum czy też zadebiutować i szczęśliwie
ukończyć bieg. Za cel wziąłem sobie uzyskanie czasu z granicach własnej
przyzwoitości, czyli poniżej godziny pięćdziesiąt. Pierwszą część roku
przesiedziałem w domu bez trenowania, gdy pod koniec maja wszedłem na wyższe
obroty zacząłem czuć się o niebo lepiej.
Bieg zaczął się o godzinie 22:00, a według organizatora na linii startu
ustawiło się przeszło 10.000 biegaczy… ! Wraz z Sebastianem, Rafałem i Kacprem
wspólnie zaczęliśmy ten bieg i wstępnie mieliśmy tak właśnie te zawody
rozegrać, w kupie siła! (niemal dosłownie…). Biegło nam się dość przyjemnie i w
równym tempie, choć mimo późnych godzin wieczornych na dworze panowała straszna
duchota, a organizm w zatrważającym tempie pozbywał się z organizmu wody. Po
dziesięciu kilometrach z peletonu wyrwał się Kacper, który tak też zaplanował
sobie bieg we Wrocławiu. Wiatr w plecy i niech leci, ale do granicy 1:38 niech
się nie zbliża! W okolicach 15km z Rafałem i Sebastianem stwierdziliśmy, że coś
nam nie pasuje. Mianowicie, biegliśmy tempem 4’50” – 5’00”, a przed naszymi
oczami pojawił się zająć z balonem 1’40”… Ktoś mi to jest w stanie wytłumaczyć?
Chyba zbliżał się czas rui i nóżki już tak chętnie nie przebierały :)
W kupie siła! Od 17km zaczęliśmy mieć z Rafałem problemy żołądkowe. Jak
wynikało z późniejszych rozmów ze znajomymi, prawie każdy odczuwał albo dyskomfort żołądkowy albo związany z kolką. Zwolniliśmy nieco tempo swojego biegu, a
Sebastian czując się tego wieczoru dobrze, poleciał do przodu. Nie zależało nam z
Rafałem jakoś strasznie na wynikach, a dla mnie był to po prostu dobry trening
w drodze do Warszawy. Wbiegamy na metę niemalże w tym samym czasie 1:47:18.
Nasze organizmy wylały z siebie chyba dobry litr jak i nie więcej potu… Staramy
się uzupełnić braki i idziemy do samochodu się przebrać i ogrzać. Po takim
wysiłku i rozgrzaniu organizmu, o tak późnej godzinie wieczornej bardzo łatwo się
wyziębić. Czekamy na resztę ekipy, następnie GODZINĘ wyjeżdżamy z parkingu i
jedziemy na zasłużonego Maca. Po raz kolejny udowadniam ile potrafię w siebie
zmieścić żarcia.
Największym plusem wyjazdu jest liczna ekipa Sieradz Biega, kwintesencja
biegania. Kolejną rzeczą która cieszy jest zajęte miejsce, 3000. na blisko
10.000 osób! Czas bardzo przyzwoity, a lekki niedosyt jest co świadczy tylko o
tym, że treningi idą w dobrą stronę. Serdeczne gratulacje dla wszystkich,
którzy ukończyli bieg, a przede wszystkim dla Grupowych debiutantów!



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz