Miałem tradycyjnie napisać
relacje z biegu, jak to już mam w swoim zwyczaju. Nikt jeszcze nie określił czy
zwyczaj ten nie jest przypadkiem jednym z tych przyrównywanych do alkoholu, czy
palenia papierosów. Może jest to zwykła rutyna, której człowiek po pewnym
czasie po prostu ulega i traktuje jak coś normalnego. Nie potrafię tego
określić, więc po prostu coś napiszę, a co mi kuźwa szkodzi…
Cały ten tydzień, która właśnie
mija, jest pierwszym tygodniem, który w pełni przetrenowałem od końcówki
stycznia tego roku. Ale ten czas leci… Wszystko nie wynikało jakby się mogło na
pierwszy rzut oka wydawać z mojego lenistwa. Jest to efekt kontuzji, która
ciągnęła się za mną jak… jak nie wiem co, o! Najkrócej rzecz ujmując, niech ten
stan rzeczy, który trwa, zostanie jak najdłużej.
Na 14. Edycję biegu ulicą
Piotrkowską zapisałem się pod wpływem presji, ale presji samego siebie. Start w
tej imprezie zaliczyłem w poprzednich dwóch latach i uświadomiłem sobie z
czasem, że coraz mniej przemawiają do
mnie tego typu imprezy, gdzie wedle mojej subiektywnej opinii, bieganie idzie
trochę w masówkę. Niech nikt nie zrozumie mnie źle, super, że tyle ludzi
uprawia sport i dba o siebie! Chodzi mi bardziej o to podejście do szarych
biegaczy. Choć w Łodzi nie jest to jeszcze takie złe, to jednak wolę te biegi
kameralne, które mają ten swój niepowtarzalny urok. Piszę to, bo to moja
relacja i mogę, a co! Choć faktem jest, że pewnie i tak jeszcze nieraz się
wybiorę z Sieradz Biega na tego typu imprezę. Bez sensu, prawda? Wracając do
presji. Na bieg zapisało się przeszło piętnaście osób z mojej rodziny biegowej,
a gdzie jadą Niebiescy w licznym gronie, czuję wewnętrzny obowiązek bycia z
nimi. Więc się zapisała, ciekawa historia, prawda?
Nie był to dla mnie bieg
priorytetowy, w którym za wszelką cenę chciałem coś ugrać. Nie trenowałem,
dopiero co powracam, a więc był to bieg na zaliczenie. Ale mądra główka jak to
ma w swoim zwyczaju pomyślała, że ukręci coś z tego gówna, a nuż widelec… Dupa
tam, duchota mnie zabiła. Taa, chciałbym… Po prostu nie byłem przygotowany na
to co chciało osiągnąć serce, waleczny skurczybyk! O samym biegu nie będę się rozpisywać, bo nie
ma o czym. Zacząłem za mocno, potem zdechłem, a na koniec jeszcze powalczyłem
nie wiadomo z czym i zakończyłem z czasem 45:56, czyli bardzo przyzwoitym. Tak,
jestem z tego czasu bardzo zadowolony! A jeszcze bardziej z faktu, że byłem
~600 osobom na mecie z bliska 4000 osób, które ukończyły ten bieg!
Jak mówiłem, o samym biegu za
dużo nie ma, po prostu był i będzie następny. Na dobitkę dzień po, zaliczyłem
14km treningu i jestem zwyczajnie zmęczony i nic mi się nie chcę. Wyprzedzając
szyderstwa, napisałem to w wyniku podświadomości, która zwyczajnie kocha pisać
i dzielić się tym z innymi. A wszystko to piszę przy kolejnej porcji kurczaka i
ryżu (ziroł monotonia!), by po przymusowej przerwie wrócić jeszcze silniejszym!
Zanim padnę pyskiem na klawiaturę wciskając przypadkowe klawisze, chciałbym
jeszcze przejść do ‘podsumowania.’
Uwielbiam te nasze wyjazdy w tak
licznej obsadzie, tego po prostu nie da się opisać. Z osobami z Sieradz Biega
czuję się na nich jak z rodziną, więc dziękuję, że jesteście <chlip>.
Marek, zgodnie z obietnicą, dałeś radę i wygrałeś walkę z okiem! Jak coś to
spoko, masz jeszcze drugie! Marcin, podjąłeś rękawice w nierównym starcu z ‘maćkiem’,
ale wierzę, że go pokonasz! A już całkiem poważnie, gratulacje dla wszystkich
osób aktywnie spędzających czas wolny. Pozdrawiam wszystkich znajomych z
którymi miałem okazję się spotkać przed, w trakcie oraz po biegu, oraz tych z
którymi takowej okazji nie miałem. Do zobaczenia na kolejnych imprezach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz