wtorek, 21 marca 2017

II Leszczyński Półmaraton Duda-Cars

Mamy nowy rok, czyli nowe wyzwania i cele, które chcielibyśmy zrealizować. Jednym z moich postanowień jest pisanie relacji bez jakichkolwiek przerw jak to się ostatnio zdarzyło. Wpływ na to miało sporo czynników do których nie ma co za bardzo wracać. Czas skupić się na tym co jest teraz. A co mamy? Końcówkę marca i dopiero pierwszy start w tym roku! Oho, ktoś tu biegowo dojrzewa. Nieskromnie powiem, że tak. Zacząłem wybierać tylko takie starty, które: a) są uprzedzone wieloma wyrzeczeniami i litrami potu wylanego na treningu, b) są to wyjazdy iście towarzyskie w gronie rodziny biegowe w celu polepszenia integracji. Pierwszy start w tym roku należy do tej pierwszej grupy. Choć należy zaznaczyć, że nie jest to start docelowy, a jedynie przystanek i test przed takowym biegiem. Mowa o Lesznie, a dokładniej II Leszczyńskim Półmaratonie Duda-Cars jak brzmi pełna nazwa. Start potraktowany jako test przed Dębnem, który już za dwa tygodnie i sprawdzeniem co i ile przyniosły ciężkie treningi z ostatnich miesięcy. Przyniosły sporo dodatkowego doświadczenia. Przede wszystkim dowiedziałem się, że zwyczajnie nie chce mi się startować już na ‘byle jakiej’ imprezie. Jeżeli już mam wydać pieniądze, a te na start obecnie są naprawdę nie małe, to ma mi to przynieść satysfakcje i radość. A ta ostatnio jest wtedy, gdy zrobię wiele by ten start wypadł jak najlepiej.
Leszno jak już pisałem miało być jedynie testem, ale byłe jednocześnie mocnym przetarciem i odzyskaniem świeżości po ciężkim planie, który naprawdę mocno mnie zmęczył. Na średnio daleki wyjazd wybrałem się z Sebastianem. Wyjeżdżaliśmy pełni obaw, dzień zapowiadał się wietrznie co mogło nam mocno pokrzyżować plany. Po ponad dwóch godzinach jazdy, Leszno przywitało nas ku naszemu zaskoczeniu miłym odczuwalnym ciepłem, słońcem i znikomym wiatrem. Idealna pogoda, nie ma co! Kurde, nawet nie będzie ewentualnej wymówki… Miałem konkretny plan czasowy który chciałem w Lesznie zrealizować, ale za bardzo nie wiedziałem czy dam radę go osiągnąć i jakim nakładem sił. Tym celem była granica godziny i trzydziestu pięciu minut. Z takim też nastawieniem ustawiłem się na starcie. Ruszyłem spokojnie, musiałem sam nieco siebie hamować. Sebastian zaczął znikać mi z oczu wśród pozostałych biegaczy, natomiast ja jak po sznurku zwanym własnym celem, realizowałem i pokonywałem kolejne kilometry. Szło fantastycznie, biegło się wręcz idealnie. Startowa pogoda, równa i dobrze przygotowana trasa, piękne miasto – nic tylko biec.
Półmaraton w Lesznie składał się z dwóch równych pętli. Zaczynał i kończył się w centrum rynku wśród poniemieckiej architektury. Jedynym elementem na który można by coś zgonić to bruk, który naprawdę wymęczył chyba wszystkim równo nogi. Wracając do samego biegu, systematycznie co pięć kilometrów starałem się nieco zwiększaj swoje tempo. Tak też robiłem. Po 13 km udało mi się wyprzedzić Sebastiana i biegłem dalej swoim rytmem z bardzo optymistycznym nastawieniem. Nie obyło się jednak bez lekkiego kryzysu na 19 km. Standard, przecież zbyt łatwo nie może być prawda?
Podsumowując był to jeden z moich najbardziej udanych startów. Nie dość, że będę bardzo mile wspominać Leszno jako naprawdę piękne i zadbane miasto, to jeszcze mają szybką trasę, co sam mogę potwierdzić. Ostatecznie na metę wbiegłem z wynikiem 1:34:01. Daje to naprawdę ciekawy obraz przed całym sezonem. Miejmy nadzieje, że ciężko przepracowana zima się zrekompensuje. Pierwszy pozytywny zalążek już mamy!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz