piątek, 31 lipca 2015

Myśliwy i ofiara w jednym


Długo zastanawiałem się czy w ogóle coś napisać, a jeśli już tak to co dokładnie. Człowiek jest jednak głupi. Z jednej strony dobrze, że stawiamy sobie sami poprzeczkę coraz wyżej i jednocześnie próbujemy pokonywać własne słabości i różnego rodzaju ograniczenia. Z drugiej zaś walczymy z własnym sportowym ego, próbując za wszelką cenę poprawiać swoje czasy, zapominając czasami o tej całej przyjemności z biegania, która powinna stać na pierwszym miejscu. Niestety tym razem ten syndrom dopadł i mnie. Stałem się myśliwym i ofiarą w jednym. 

25 lipca, wraz z I Liceum Ogólnokształcącym im. Kazimierza Jagiellończyka wybraliśmy się z Kacprem na 25. Bieg Powstania Warszawskiego. Do Warszawy pojechały aż dwa autokary absolwentów, uczniów, nauczycieli czy też znajomych osób. Warto wspomnieć, że za przejazd nic nie płaciliśmy, za co warto podziękować dyrektorowi Jagiellończyka. Podróż przebiega dość niewygodnie, a to z racji średniej krajowej wzrostu przeciętnego Polaka i autobusowych foteli.
Dodatkowo na około godzinę drogi przed Warszawą zepsuł się jeden z autobusów, przez co byliśmy zmuszeni ewakuować się szybko do drugiego, jeszcze mniejszego gabarytowo. Na miejsce zajeżdżamy w ulewie, która od samego rana panowała nad stolicą. Śpieszymy się jeszcze po odbiór pakietów, bo nie wszyscy zdążyli jeszcze odebrać, a przez nieplanowany postój trochę czasu nam uleciało. Na szczęście wszyscy zdążyli spokojnie je odebrać i możemy się już przygotowywać do biegu. Szatnie oraz depozyt umiejscowione były na stadionie Polonii Warszawa,który po zmierzchu przy sztucznym oświetleniu prezentował się naprawdę ciekawie. No i było gdzie się schować przed deszczem, który znów zaczął padać zaraz po biegu na 5 km. 


Może teraz trochę o samym biegu. Na około 30 minut przed startem przebraliśmy się i zanosząc rzeczy do depozytu spotkaliśmy Macieja Kurzajewskiego i oczywiście nie omieszkaliśmy zrobić sobie pamiątkowego zdjęcia. Odstawiliśmy rzeczy i udaliśmy się na rozgrzewkę. Przed tam krótkim biegiem jest bardzo istotna, by każdy mięsień był dobrze rozgrzany. Standardowy schemat wykonany, więc można skupić się już mentalnie na samym starcie. Założenie było takie, by zbliżyć się do granicy 20 minut i zacząć w miarę spokojnie. Startowaliśmy zaraz po elicie i ustawiliśmy się przy balonikach na wcześniej już wspomnianą granicę 20 minut. START. Zacząłem szybko, jak się później okazało, za szybko. Po około 3 km moje tempo zaczęło drastycznie spadać, a tradycyjnie już przy dystansie pięciu kilometrów zaczęła mi towarzyszyć moja 'ulubiona' koleżanka kolka... Nie zmęczyłem się tak na Śnieżce jak tego wieczoru w Warszawie.
Dałem z siebie wszystko, choć wiem, że stać mnie na wiele więcej. Po pierwsze zacząłem za szybko, po drugie, nie byłem do końca przygotowany, a po trzecie nie wiem, koniec wymówek. Ostatecznie kończę na mecie z czasem 21:33, czyli i tak o 19 sekund lepiej od życiówki. Łapię się jeszcze ledwo żywy barierek przewieszając się na nich pół wiotki, przez dłuższą chwilę próbuję sobie przypomnieć co się tak właściwie dziele i dopiero wtedy zaczynam iść przed siebie. Powoli zaczyna mi wracać pełna świadomość, a jednocześnie towarzyszy jej smak goryczy, troszeczkę rozczarowania, a nawet i smutku. Wspominałem o tym na samym początku tej relacji. Sami siebie niepotrzebnie naganiamy. Należę do osób, które wolą uczyć się na własnych błędach i teraz wiem, że nigdy już go nie popełnię, bo na to nie pozwolę. Nie pozwolę, by żadna głupia gonitwa za lepszym czasem przysłoniła mi tak ważne elementy biegania, jak możliwość upamiętnienia osób, które walczyły za nasz kraj.
Przepraszam, nigdy więcej! A co do samego czasu, rozczarowanie zaczęło mijać w drodze powrotnej. W końcu byłem 220. osobą na mecie z prawie 4 tysięcy osób startujących! Zaraz na mecie powiedziałem Kacprowi słowa: "Nigdy więcej biegu na 5km, obiecuję!". Obietnicy nie dotrzymam, bo nie mogę poddać się po własnej głupocie. Jestem bogatszy w kolejne doświadczenie i teraz jest to już tylko kwestią czasu, aż znów gdzieś wystartuje. Tym razem bez instynktu łowcy, a z syndromem szczęśliwego biegacza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz