Dokładnie
rok mija od poprzedniej edycji Złoczewskiego Biegu „po Węgiel”. Dokładnie jak
rok temu mogę powiedzieć to samo. Miło pojechać dla odmiany na zawody gdzieś
blisko własnego miejsca zamieszkania. Gdy jedziemy na jakiś bieg bliżej,
zmienia się mnóstwo niepozornie błahych rzeczy. Na przykład to, że można pospać
trochę dłużej w niedzielny poranek, a nie zrywać się z samego rana. Również to,
że można zabrać ze sobą trochę mniej rzeczy, bo można już mieć na sobie strój
przygotowany na start. Dodatkowym atutem jak się okazało, jest zabranie mojej
kochanej mamy. Służyła dzielnie za osobistego fotografa, ale i do samego startu
mogłem zostać w ciepłej klubowej kurtce i oddać ją jej przed samym startem.
Dzięki czemu kochany synek mógł przez dłuższy czas zachować odpowiednią
temperaturę ciała w ten jakże chłodny, wietrzny i nieprzyjemny dzień.
Tym razem w Złoczewie pojawiło się od nas trzech biegaczy: ja, Jacek i Kuba.
Gdy ich spotkałem po odebraniu numerka startowego, od razu przystąpiliśmy do
obowiązków służbowych, czyli ‘strzelenia’ sobie… oczywiście pamiątkowego
zdjęcia.
Chwila rozgrzewki, pogaduchy z innymi zawodnikami i jednocześnie
znajomymi i ustawialiśmy się wszyscy na linię startu. Osób było około
dwudziestu pięciu. Z racji zbliżającego się maratonu we Wrocławiu (który już za
niespełna tydzień) oraz znów odmawiającego posłuszeństwa organizmu,
postanowiłem nie lecieć ile Pan Bóg da siły w nogach, tylko spokojnie
rozplanować cały dystans, który wynosił około czterech i pół kilometra. Trasa
identyczna jak rok temu. Bieg do lasu i zawrotka. W drugą stronę było dwa razy
ciężej z powodu wiatru, który dął niemiłosiernie i niemalże zatrzymywał w
miejscu. Na ostatnich metrach dołączył do nas ulubiony przyjaciel silnego
wiatru, czyli zimny deszcz. Jeszcze trochę ‘walki’ i wlatuję z uśmiechem na
metę wraz z Kubą.
Ostatecznie kończę swój drugi występ w Złoczewie na 14. miejscu z czasem 21:36,
czyli dokładnie o półtorej minuty wolniej niż rok temu. Ale czy to coś znaczy?
Zupełnie nic! Ważne, że kolejny obywatelski obowiązek spełniony i mogłem pobiec
praktycznie z samymi znajomymi i miło spędzić niedzielne popołudnie. Teraz
pozostaje lekko podleczyć bolącą nogę i czekać na Wrocław.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz