Moment gdy zacząłem chodzić do pracy okazał się problematyczny w moim związku partnerskim z bieganiem. Ciągły brak energii bądź sen, spowodował niemalże wyłączenie tej dyscypliny sportu z mojego życia. Na szczęście lampka kontrolna została włączona w porę i zacząłem powoli łączyć jedno z drugim, choć wiadomo, nie jest łatwo. Zawsze dążyłem do wyznaczonych przez siebie celów i marzeń, tak samo jest i będzie tym razem. Postaram się opisać to krótko i treściwie. Jak wyjdzie, zobaczymy...
Do Aleksandrowa wybieramy się w trzy osoby z naszego Stowarzyszenia na pierwszy Półmaraton Aleksandrowski z okazji Święta Wojska Polskiego. Moje 20km w sierpniu wypada bardzo słabo i nie napawało entuzjazmem przed startem, a i pogoda iście plażowa mogła na samą myśl zakręcić w głowie. Start zaplanowany na godzinę 15, a temperatura sięgała wtedy granicy 34 kresek. Przez cały bieg towarzyszył mi dobrze wszystkim znany Jarek z Kamieńska wraz z kumplami (dzięki kumple, sam bił bym się z myślami jeszcze przez dłuższy czas...).
Z racji tego, że bieg chciałem potraktować treningowo i uwzględniwszy pogodę, postanowiłem biec na granicę 2 godzin, tak samo jak chłopaki. Warto również dodać, że w czwartek wybrałem się pierwszy raz na trening TRX i TMT, co sprawiło, że wszechobecne zakwasy towarzyszyły mi bardzo intensywnie jeszcze w sobotę. Taki sportowy kac. Do 17km wszystko szło bardzo dobrze jak na te warunki. Przez ostatnie 4km zaczęła się wewnętrzna walka z samym sobą i chyba ze skutkami upału, które odzwierciedlały się powoli w postaci bólu głowy i powolnego odwodniania zmęczonego już organizmu. Kilka punktów z wodą oraz natrysków na trasie pomagały, ale tylko doraźnie. Mogę śmiało stwierdzić, że jak na dwie pętle biegu, takich punktów mogło być znacznie więcej. Kolejnym minusem była trasa. Przy takich warunkach i nie do końca sprawnym zmysłem czuwania, biegnięcie trasą wojewódzką, gdy wyprzedzają cię samochody z jednej i drugiej strony o kilka centymetrów, do najbezpieczniejszych niestety nie należy. Naprawdę nie dało się jakoś tego zabezpieczyć albo chociaż wyznaczyć jakiegoś wąskiego pasu ruchu, tak by mijające nas samochody nie musiały przejeżdżać tuż obok nas? Wiadomo, jak się chce to powód do narzekania znajdzie się zawsze.
Nie traktuję tego jako narzekania, a raczej zwrócenie uwagi na przyszłość. Żeby nie było zbyt czarno, to muszę pochwalić bufet po biegu. Zimne napoje, lody, snickersy, arbuzy, banany, pomarańcze... To naprawdę mogło zrekompensować bieg w tym upale.
Z racji tego, że bieg chciałem potraktować treningowo i uwzględniwszy pogodę, postanowiłem biec na granicę 2 godzin, tak samo jak chłopaki. Warto również dodać, że w czwartek wybrałem się pierwszy raz na trening TRX i TMT, co sprawiło, że wszechobecne zakwasy towarzyszyły mi bardzo intensywnie jeszcze w sobotę. Taki sportowy kac. Do 17km wszystko szło bardzo dobrze jak na te warunki. Przez ostatnie 4km zaczęła się wewnętrzna walka z samym sobą i chyba ze skutkami upału, które odzwierciedlały się powoli w postaci bólu głowy i powolnego odwodniania zmęczonego już organizmu. Kilka punktów z wodą oraz natrysków na trasie pomagały, ale tylko doraźnie. Mogę śmiało stwierdzić, że jak na dwie pętle biegu, takich punktów mogło być znacznie więcej. Kolejnym minusem była trasa. Przy takich warunkach i nie do końca sprawnym zmysłem czuwania, biegnięcie trasą wojewódzką, gdy wyprzedzają cię samochody z jednej i drugiej strony o kilka centymetrów, do najbezpieczniejszych niestety nie należy. Naprawdę nie dało się jakoś tego zabezpieczyć albo chociaż wyznaczyć jakiegoś wąskiego pasu ruchu, tak by mijające nas samochody nie musiały przejeżdżać tuż obok nas? Wiadomo, jak się chce to powód do narzekania znajdzie się zawsze.
Nie traktuję tego jako narzekania, a raczej zwrócenie uwagi na przyszłość. Żeby nie było zbyt czarno, to muszę pochwalić bufet po biegu. Zimne napoje, lody, snickersy, arbuzy, banany, pomarańcze... To naprawdę mogło zrekompensować bieg w tym upale.
Jakie wnioski mogę wyciągnąć z tych zawodów? Takie, że trochę się opuściłem przez ostatni miesiąc. W Aleksandrowie umarłem i miałem swój pogrzeb. Teraz niczym Feniks, podniosę się i znów wzlecę ku górze nabierając z każdym dniem sił i energii. Dodatkowo trzeba się za siebie wziąć, bo znów zaczynam się źle czuć we własnej skórze... Kolejny etap - maraton we Wrocławiu, tam na pewno będę silniejszy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz