Pierwszy dzień maja okazał się jednym z tych wielu dni, kiedy to nie chce się iść na trening. Wewnętrzna walka dobra ze złem trwała już od godzin porannych i nie pozwalała mi normalnie funkcjonować przez cały dzień. Szala zwycięstwa co chwilę przeważała się na jedną ze stron, przez co do końca sam nie wiedziałem jaki może być rezultat tej bitwy. Po godzinie dwunastej ciemna strona mocy zadała jeden z mocniejszych ciosów usypiając mnie na kanapie siostry... Lecz duch wojownika nie chciał się tak łatwo poddać i nie dawał za wygraną, zadając po godzinie 17 ostateczny cios. Wtedy to postanowiłem podjąć rękawice z kolejnym treningiem.
Każdy z nas miewa chwile słabości bądź zwykłego rozleniwienia. W takich sytuacjach należy pamiętać, że walczymy tylko z samym sobą i tym co siedzi w naszej głowie. Najgorszy moment to ten, gdy musimy ruszyć się z naszego wygodnego łóżka i wyjść na trening, bo inaczej patrząc nazajutrz w lustro będziemy mieć wyrzuty sumienia. Tak też było i u mnie. Buty (jak widać na zdjęciu) zostały mi niemalże wciśnięte na siłę przez własną mamę!
Na koniec powiem coś, co nie będzie niczym nowym dla wielu osób. Niechęć i rozpacz przed treningiem zamienią się w euforię i radość po treningu. Dlatego też należy walczyć z całych sił i udać się na trening z samego rana, a nie tak jak ja pod wieczór. Teraz do późnych godzin wieczornych będę chodził z bananem na ustach :)
A czy Ty, zrobiłeś już dzisiaj trening?!
PS. Trening to nasz przyjaciel, nie wróg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz