Gdy inni jeszcze odpoczywali po świątecznym obżarstwie lub
wieńczyli swoje dzieło, ja wraz z Witkiem i Marcinem wybraliśmy się 27 grudnia do Ruśca na
IV już edycję Biegu Świątecznego. Wraz
z Witkiem mieliśmy okazję być tam rok temu i mogliśmy porównać co się
zmieniło. Przede wszystkim pogoda, rok temu było minus dziesięć na dworze i
lekka pokrywa śnieżna, w tym roku natomiast dziesięć stopni na plusie. Dzięki
temu mogliśmy spokojnie się przebrać przy samochodzie. Ilość uczestników
wzrosła chyba dwukrotnie względem zeszłorocznej imprezy, nawet sam Korwin-Mikke
się pojawił ;) Po uprzedniej rozgrzewce pod postacią truchtu i wymachów (co po
świętach nie należało do najprostszych czynności), ustawiliśmy się na start.
Pierwszy kilometr wiódł asfaltem, następnie droga prowadziła do lasu. Obsuwający
się spod butów piasek, wystające i śliskie korzenie sprawiały, że trzeba było bardzo
uważać i być dobrze skupionym żeby nie zaliczyć gleby. Wybiegliśmy z lasu w
miejscu, w którym do niego wbiegaliśmy i pozostała przed nami ostatnia
asfaltowa prosta (ta sama co na początku). Ależ to miłe uczucie wybiec na asfalt
z tak wymagającego terenu, ulga dla stawów. Mocny finisz i koniec, można
odpocząć po prawie siedmiu kilometrach. Kończę na 62. miejscu (bieg ukończyło
254 osoby), z czasem co prawda gorszym od tego sprzed roku, ale trasa była o
około trzysta metrów dłuższa.
Chwila
rozluźnienia i widzę jak bieg kończy Marcin, następnie po chwili zastanowienia
postanowiłem się lekko rozbiegać i przy okazji potowarzyszyć Witkowi na końcówce.
Gdy wszyscy chwilę ochłonęliśmy, zjedliśmy żurek, kiełbaskę, następnie chwilę
się porozciągaliśmy i wybraliśmy się w podróż powrotną. 10zł wpisowego, miła
atmosfera, nie za daleko od domu – to właśnie lubię w takich kameralnych biegach,
o których niestety wie chyba jeszcze mało osób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz