Jeśli nie trenujesz systematycznie, nie możesz
liczyć na cuda. Jeśli biegasz mało i nie dajesz z siebie wszystkiego, nie
osiągniesz nigdy wyników jakich byś chciał. Z takim nastawieniem w głowie
wybrałem się na 35. Bieg Warciański do Koła. Zapisując się na ten start miałem
chęć poprawienia swojego dotychczasowego czasy na dystansie dziesięciu
kilometrów. Gdy do wyjazdu zostawało coraz mniej czasu, to wiedziałem, że nie
mogę spodziewać się tego, co zaplanowałem kilka miesięcy temu. Wpływ na to miało
kilka aspektów. Przede wszystkim dwa maratony oraz mała ilość treningów
szybkościowych, czy w ogóle jakichkolwiek treningów.
Plany również pozmieniały się z biegiem czasu i moment pomaratoński pokrył się z nowo zaplanowaną przerwą biegową. Nie skłamię więc jeśli powiem, że byłbym bardzo zaskoczony, gdyby pomimo braku tych wcześniej wspomnianych elementów, udało się uzyskać zadowalający czas. Postanowiłem więc pobiec na tyle, na ile się da i zobaczyć co zostało w nogach z początku sezonu. Rozgrzewka długa, porządna, czyli wszystko tak jak należy. Czułem się super. Na start wywieźli nas autokarami do lasu, po czym tą samą drogą powracaliśmy do miasta, gdzie oczywiście usytuowana była meta. Chyba jedyny bieg w Polsce, gdzie tak się to wszystko odbywa.
Aura bardzo
sprzyjająca, choć wiatr momentami przeszkadzał. Początek? Za szybki… Tak jakbym
jednak wierzył, że uda mi się pobiec szybciej niż jestem w stanie.
Przez jakieś
trzy kilometry biegnę z Kacprem i razem wyprzedzamy Marcina Świerca,
wielokrotnego reprezentanta naszego kraju na mistrzostwach świata i europy w biegach górskich. Krótka wymiana zdań i biegniemy dalej swoje. Po około połowie
dystansu Kacper zaczynał mi się oddalać, a ja bardziej zacząłem walczyć ze
swoimi myślami niż z nogami. Na siódmym kilometrze tym razem wyprzedził mnie Marcin
życząc powodzenia. Drobnostki, a cieszą. Pod
koniec już zdecydowanie słabnę, ale wbiegam w miarę szczęśliwy na metę. Jak na
brak treningów, czas 45:51 jest w miarę zadowalający. Był to ostatni start w
tym sezonie. Teraz czas na uporządkowanie myśli i zimową orkę czas zacząć.
Wrócę silniejszy, mocniejszy i pełen energii. Do zobaczenia!
Plany również pozmieniały się z biegiem czasu i moment pomaratoński pokrył się z nowo zaplanowaną przerwą biegową. Nie skłamię więc jeśli powiem, że byłbym bardzo zaskoczony, gdyby pomimo braku tych wcześniej wspomnianych elementów, udało się uzyskać zadowalający czas. Postanowiłem więc pobiec na tyle, na ile się da i zobaczyć co zostało w nogach z początku sezonu. Rozgrzewka długa, porządna, czyli wszystko tak jak należy. Czułem się super. Na start wywieźli nas autokarami do lasu, po czym tą samą drogą powracaliśmy do miasta, gdzie oczywiście usytuowana była meta. Chyba jedyny bieg w Polsce, gdzie tak się to wszystko odbywa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz