Pierwszy raz w swojej przygodzie zwaną bieganiem miałem okazję spróbować
swoich sił w sztafecie. Jednak nie była to typowa sztafeta jaką można oglądać
na ekranach swoich telewizorów, gdzie zawodnicy mają co do centymetra wszystko
wyliczone i biegną po rekordy świata i wysokie gaże. Wraz ze swoją Niebieską
rodziną wystartowaliśmy w szóstej już edycji Sztafetowego Maratonu Szakala,
który odbywał się w łódzkim Arturówku. Startowało się w siedmioosobowej
drużynie, w tym dwie kobiety. Wystawiliśmy dwie drużyny. Każdy uczestnik
pokonywał dystans jednego kilometra po parku Łagiewnickim i następnie w
wyznaczonej strefie zmian przekazywał pałeczkę kolejnej osobie z drużyny.
Przekazywanie pałeczki trwało, aż każdy uczestnik wykonał sześć okrążeń, a suma
kilometrów całej drużyny osiągała dystans zbliżony właśnie maratonowi.
Bieg kilometrowo mało wymagający, jednak
wyciągający z uczestników resztki sił i energii. Z każdym następnym okrążeniem
zaczynało brakować siły i z pozoru szybka trasa ciągnęła się niezmiernie długo.
W mojej drużynie, czyli Grupa Biegowa Sieradz Biega II gdzie kapitanem był
Piotrek, to mnie przypadł zaszczyt rozpoczęcia zawodów. Po wcześniejszym
sprawdzeniu trasy wiedziałem mniej więcej czego mogę się spodziewać. Szutru,
kałuż, błota, nierówności, podbiegów, zbiegów i wąskich tras. Wystartowałem
szybko, przynajmniej tak mi się wydawało… Już po 100m byłem jedną z ostatnich
osób z pierwszej zmiany z 38. zespołów. Cholera… To oni tak zapierdzielają, czy
ja tak wolno biegam?!
Na szczęście to pierwsze, uf! Pierwsze okrążenie pokonuje
z czasem 3’45”! (DRUKOWANYMI TRZY CZTERDZIEŚCI PIĘĆ!) Przecież dla mnie to jest
jakiś rekord świata, nigdy nawet bym się nie spodziewał, że jestem w stanie tak
szybko pobiec. No dobra, może i jestem w stanie, ale nie po tak ciężkim
terenie. Po wcześniejszych ‘treningach’ bez problemu udaje mi się przekazać
pałeczkę Piotrkowi i schodzę na zasłużony odpoczynek. Początkowo byłem pewien,
że te przerwy będą trwały dość długo, w końcu aż sześć osób musi przebiec
okrążenie. Zdążyłem się napić i poszedłem lekko się rozruszać na około sześć,
siedem minut, a następnie wykonać parę ćwiczeń dynamicznych w miejscu. Schemat powtarzałem aż końca zawodów. Jak się następnie okazało, myliłem się… czas leciał strasznie szybko i gdy tylko kończyłem rozruch, już powoli musiałem się szykować na swoją kolejną zmianę, czyli przechwycenie pałeczki od Kacpra. Kolejne okrążenie było jeszcze szybsze 3’40” (!!), następne jeszcze szybsze 3’39” (!!!), a czwarte jeszcze szybsze i najszybsze 3’3” (!!!! ja pierniczę !!!!). Pewnie teraz połowa ‘zawodowców’ sobie myśli ‘jak fajnie, że można się cieszyć z byle czego.’ Tak, można. Mnie ten fakt niezmiernie cieszy, gdyż nigdy podczas szkolnych sprawdzianów nie potrafiłem złamać nawet granicy czterech minut. Teraz robię to w takim czasie, a wychodzi na to, że dam radę jeszcze szybciej pobiec ten kilometr. Przy dwóch ostatnich biegach miałem po 3’36”, czyli nieco wolniej, ale tylko nieznacznie. Jako Sieradz Biega II zajmujemy 23. miejsce z czasem 2:52:12,a nasza druga drużyna plasuje się na miejscu 26. z czasem 2:55:33. Piękna rywalizacja do samego końca i strasznie wyrównany bieg!
No cóż ja mogę powiedzieć… Wyjazd na Sztafetowy
Maraton Szakala podniósł mnie strasznie na duchu i uświadomił, że zmierzam w
dobrą stronę. Dodatkowo tak liczne wyjazdy z Sieradz Biega nie zdarzają się
codziennie, a doping i okrzyki na ostatnich metrach przed strefą zmian były
strasznie motywujące. Oby więcej takich wyjazdów! Road to Warsaw trwa w
najlepsze!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz