Na
imprezie DOZ Maraton Łódzki pojawiam się trzeci rok z rzędu w przeplatanej
formule. Debiutowałem w biegu na 10km, rok później w maratonie i teraz
powróciłem do biegu towarzyszącego. Miał to być ten punkt docelowy, miejsce w
którym miał zostać zrealizowany cały plan, ale cytując Siarę Siarzewskiego „… i cały misterny plan też w pizdu.” Z faktem,
że ten rok zaczął się źle już zdążyłem się pogodzić, czego zapewne nie widać w
moich tekstach pełnych lamentów i pisania, „że nie tak miało być…” Ale…
właśnie, ale! Szukajmy tych pozytywnych aspektów!
Do Łodzi wybieramy się tuż przed godziną siódmą w piękny
słoneczny poranek, gdy nasze rodziny i pewnie większa połowa miasta jeszcze śpi
albo przynajmniej zaczyna parzyć sobie kawę bądź herbatę. Zajeżdżamy
praktycznie pod samą atlas arenę, mamy miejsca w pierwszych rzędach. Nic tylko
czekać na wystrzał startu i zdążymy spokojnie wystartować spod samego
samochodu! Ale najpierw idziemy pod główne wejście spotkać się całą grupą
Sieradz Biega.
W Łodzi zjawiamy się w licznej grupie 11 osób. Część z nas biegnie dystans maratoński, a reszta bieg towarzyszący. Ja na szczęście byłem w tej drugiej grupie J Minuty upływają pod
znakiem żartów, śmiechów i rozmawiania na temat wszystkiego co związane z bieganiem
– pogoda, plan na bieg, kupa… i inne J Wspólne
zdjęcie i rozchodzimy się w swoje strony, by się przebrać i rozgrzać.

Ja planów i założeń na bieg nie miałem praktycznie żadnych.
No może poza tym żeby bieg ukończyć w pełni zadowolony i zdrowy. Teraz przejdę
znów na chwilę do lamentów… Niestety ból nogi jest jak temat Smoleńska, wraca
ciągle niechciany. Sinusoida chyba nie ma końca. Już na rozgrzewce czuję jak
mam ciężkie nogi. Świadomość, że mam przebiec dziesięć kilometrów napawa mnie
przerażeniem. Nawet nie pamiętam kiedy taki dystans ostatnio przebiegłem na
treningu (sic!). Głupotą zapewne jest, że w ogóle biegam jak i pewnie to, że
teraz to piszę… Ale nie potrafię już dłużej siedzieć i nic nie robić, tym
bardziej jak bieg został opłacony… J Robię
wszystko z umiarem i mam tylko nadzieję, że tego nie pożałuję.
Równo o godzinie dziewiątej startujemy. Uczestnicy biegu na
10km i maratończycy mijają się jak tysiące samochodów po przeciwnych pasach
autostrady. Staram się jeszcze chwilę poukładać myśli przybijając piątki z
maratończykami, ale ta sielanka za chwilę się kończy i zaczyna się bieg właściwy.
Pierwszy kilometr zacząłem w tempie 5 min/km i takie tempo sobie założyłem,
choć nie był to ścisły plan, którego miałem się trzymać za wszelką cenę, co z
resztą potem wyszło samo. Przez kolejne kilometry nieco zwalniałem, choć były
to sekundy. Niewidoczne gołym okiem podbiegi okazały się dla mnie lekko mówiąc
dość uciążliwe. Równie ‘uciążliwa’ była pogoda. W tym roku jeszcze nie
startowałem na żadnych zawodach z tak dobrą i tak złą pogodą. Dobrze, że miałem
tylko do pokonania 10km J Po
kilku minutach ból nogi zniknął, mięsień się rozgrzał, ale dobrze wiedziałem,
że powróci zapewne po biegu.

Na ostatnim kilometrze znacznie przyspieszyłem,
niestety ale poniosły mnie bębny, które uwielbiam w trakcie takich imprez! Ależ
dają zastrzyk energii! I jeszcze ten charakterystyczny zbieg wprost do ciemnej
jamy Atlas Areny, to lubię! Wbiegam z wynikiem 53 minut i 5 sekund, powiedzmy
że jest okej J

Zaraz
po wbiegnięciu i odebraniu medalu poszedłem przed Atlas Arenę w nadziei, że
spotkam swoich, tak też było. Wymieniliśmy parę zdań o biegu, jak nam poszło, a
następnie znów rozeszliśmy się do samochodów. Jednak zamiast się przebrać, mieliśmy
z Kacprem już wcześniej zaplanowaną resztę czasu. Wzięliśmy aparat, kamerkę,
flagę i poszliśmy zobaczyć jak biegnie elita. Czekaliśmy na nich na 36km.
Przelecieli obok nawet nie wiem kiedy, to były dosłownie sekundy… Kacper
poleciał z nimi kilkaset metrów z kamerą i ledwo dawał im radę, tak
zapierdzielali. Następnie ustawiliśmy się przed 37 kilometrem i na 41, gdyż
trasa się niejako pokrywała. Zaczęliśmy wypatrywać chłopaków z grupy. Najpierw
wypatrzyłem Artura, który nie wyglądał na zadowolonego, ale jeszcze by nas nie
pogonił, że robimy mu zdjęcia. Następnie pojawił się Piotrek, uśmiechnięty,
zadowolony… J Gdy chłopaki wracali,
sytuacja dużo się nie zmieniła. Artur już mógłby nas pogonić, lecz nie miał
sił, a Piotrek był dalej uśmiechnięty, Kacper dał mu flagę i przebiegł się z
nim jeszcze chwilę. Swoją drogą niezły trening, przebiegliśmy 10km, staliśmy na
nogach kolejne kilka godzin i jeszcze z dodatkowymi kilogramami w postaci
sprzętu cyfrowego, towarzyszyliśmy chłopakom z grupy i znajomym, dodając im
resztki otuchy.

Wszyscy
ukończyli bieg mniej lub bardziej zadowoleni, to jest najważniejsze! Nawet jak
nie jesteś w pełni usatysfakcjonowany z wyniku, to potrafisz znaleźć sens tego
co robisz i docenić ile kilometrów jesteś w stanie przebiec. Przyznajmy sobie
szczerze, pogoda nie sprzyjała biegaczom na życiówki. Tym bardziej serdeczne gratulacje
dla wszystkich którzy ten bieg ukończyli, jesteście wielcy! Miło było Was
widzieć i Wam dopingować, do zobaczenia na trasach!